wtorek, 27 grudnia 2016

2016

Nie wiem w ogóle jak mogę ocenić ten rok. Nie wiem ile w nim pozytywów, a ile negatywów. Rok zaczął się okropnie, rozsypało mi się połowa życia. W międzyczasie walki, upadki, upadki, upadki i jeszcze raz upadki. Chwile, kiedy czułam się silna. Wstawałam. Powoli szłam do przodu. Ten rok kończy się kolejnym, dziwnym etapem w moim życiu. Chyba grudzień, styczeń i luty, to nie są moje pory roku, od wielu lat dokładnie w tych porach dzieje się dużo rzeczy w moim życiu, niekoniecznie dobre rzeczy.

Co się wydarzyło?


                                         Styczeń 


- wspólne przywitanie nowego roku z moją przyjaciółką, rozmowa o wszystkim i o niczym do białego rana. 
- zakończenie bardzo ważnej dla mnie relacji, związku. 

                                           Luty

W lutym nie było nic oprócz zwątpienia, bólu i walki. Bardzo nieprzyjemny okres.

                                         Marzec

- poleciałam do siostry na 2 tygodnie do Warszawy. Dało mi to dużo siły, odstresowałam się i spędziłam czas z ważnymi dla mnie ludźmi. 
- poznałam cudownych ludzi, których mi w moim życiu brakowało
- zakochałam się ponownie w Warszawie i w malutkim stopniu poczułam, że mam jakieś miejsce, do którego chcę wracać. 
- odwiedziłam Miau Cafe w Warszawie, co było moim celem odkąd dowiedziałam się, że taka kawiarnia powstaje.

                                        Kwiecień

- osiągdnęłam bardzo dobre wyniki w nauce 
- podszkoliłam mocno mój norweski i angielski, aktualnie dwoma językami obcymi władam bez żadnego problemu 

                                            Maj

- poznałam ciekawych ludzi, którzy dali mi wiarę w to, że istnieją jeszcze ludzie, którzy nie są zakochani w narkotykach, zielsku i alkoholu. 
- polepszyłam relacje z ludźmi, którymi otaczałam się na codzień, stali mi się bliscy. 
- przeżyłam najbardziej zakręcony maj w moim życiu, non stop poznawałam nowych ludzi, robiłam ciekawe rzeczy, imprezowałam, tańczyłam, nagle poczułam, że wraca do mnie życie. 
- pojechałam na najcudowniejszą wycieczkę w życiu do Hallingdal, spędziłam tam niesamowite 3 dni, które będę pamiętać całe życie.  

                                       Czerwiec 

- skończyłam szkołę z świetnymi osiągnięciami, zdając brawurowo egzaminy końcowe. Najbardziej byłam dumna z 5 z ustnego angielskiego :D 
- pojechałam do Polski na wakacje 

                                         Lipiec

- spotkałam kilku znajomych w realu po wielu latach internetowych znajomości. To było świetne doświadczenie. 
- przez przypadek spotkałam anioła, który stał się moim przyjacielem, oparciem i osobą, na którą mogę liczyć. 
- spędziłam kolejne, cudowne wakacje razem z moją przyjaciółką, tym razem nad polskim morzem.   Niezapomiane dni, rozmowy, pogoda, wydarzenia. 
                                                      
                          

                                           Sierpień

- ktoś przeciął ciszę. ``You cut the silent like a knife``
- kolejny ważny etap mojej edukacji 
- byłam w małym, ale uroczym wesołym miasteczku, które rozłożyło się w miasteczku około 40km od Oslo. Ten dzień sprawił, że później zaczęłam przeżywać kolejne, bardzo przyjemne chwile. 
- - zaczęłam chodzić na regularnie wizyty do wielu lekarzy, specjalistów, zaczęłam brać leki, które mocno miały wpływ na mnie i na moją przyszłość. 

                                         Wrzesień

- zostałam mamusią bardzo uroczego kotka, Tory <3 
- dostawałam telefony o 6 rano, przez które chciało mi się płakać. Ze szczęścia.
- zaczęłam jeździć dużo pociągami, pokochałam je. Na końcu strasy...znajdował się spokój. 


                                      Październik 

- zaczęłam robić zdjęcia 
- po trzech latach w końcu doczekałam się kotka  

                                        Listopad 

- trafiłam do szpitala 
- regularnie zaczęłam chodzić na sesje zdjęciowe 
- przeżyłam jeden z wspanialszych weekendów moim życiu, wraz z urodzinami, które dużo zmieniły. Tego dnia zmieniło się dużo w mojej głowie.

                                      Grudzień

- wspólne, pierwsze święta z kotkiem, nowym członkiem rodziny. 
- dużo problemów
- zapisałam się na pole dance 

A aktualnie? Aktualnie czekam na nowy rok. Jakby to miało cokolwiek zmienić. Nie, nic się nie zmieni. Samo nic się nie zrobi. Nowa data, nowy rok, nowa cyfra...zawsze dawało mi to nadzieję, że zaczynam od nowa, mam pustą kartkę. Kolejne 365 dni, które muszę przeżyć. Kolejne 356 kartek, które muszę zapisać. Dużo planów mam na zbliżający się rok. A 2016? Nie chcę już o nim myśleć, to był definitywnie ciężki rok. Oczywiście nie podzieliłam się z Wami wszystkim, co się działo, raczej ciężko jest opisać każdy dzień, który był nowym wyzwaniem, nową, pustą kartką.  
Co mogę powiedzieć o roku 2016? To był rok wyzwań.

A jaki był Twój rok?

poniedziałek, 19 grudnia 2016

You're the antidote

Drammen, Norway
04.12.2016
Fotograf: Eskil Klausen
Fanpage







piątek, 16 grudnia 2016

I was waiting for this moment 3 years...

O tym fakcie jeszcze chyba nie wspominałam tutaj na blogu. Część z Was pewnie wie, że jestem totalną miłośniczką kotów, uwielbiam je całym sercem i nie istnieje dla mnie bardziej perfekcyjna istota niż kot. Sama jestem często porównywana do kota. Mój wygląd, charakter i styl bycia jest taki ``koci``, wystarczy mnie poznać i każdy mówi, że mam coś z koteła. Dla mnie to oczywiście świetny komplement, czuję pokrewieństwo dusz z kotami i z ich dość tajemniczym charakterem. Kot nie ufa każdemu, kot idzie własną drogą i nie przymila się na całe życie za troszkę jedzenia. Koty to indywidualiści, wybierają sobie nielicznych. Cudowne istoty, do tego piękne, pełne gracy, sprytu... Perfekcja.

Zanim przeprowadziłam się do Norwegii miałam wiele lat kota, wabi się Filip. Mieszkał z nami przez wiele pięknych lat, Filip stał się moim ukochanym mężczyzną i przyjacielem. Niestety, po przeprowadzce został w Polsce, mieszka razem z moimi dziadkami. Uznaliśmy, że ma już swoje lata i przeprowadzka, nowe miejsce będzie dla niego bardzo stresujące i lepiej będzie jak zostanie w miejscu, które zna i z ludźmi, których zna. I tak oto po przeprowadzce musiałam odzwyczaić się od spania z kotem codziennie, od przytulania go i spędzania z nim czasu, dbania o niego...
Podczas pobytów w Polsce non stop spędzałam czas z Filipem, tęsknota robiła swoje. Bardzo chciałam mieć kota także w Oslo, ale było wiele przeciwskazań. Jednak...

Od ponad miesiąca mieszka z nami Marcel! Po 3,5 roku doczekałam się i kupiliśmy kotka. To była ciężka walka, koty z norweskich stron znikały dosłownie 10 minut po wystawieniu ogłoszenia, nie ważne czy kot był oddawany, sprzedawany za symboliczną cenę czy grube tysiące - znikały w mgnieniu oka. Dwa tygodnie ciągle przeglądałam strony, ogłoszenia, oferty, wisiałam na telefonie, sprawdzałam każde powiadomienie. I za każdym razem okazywało się, że kotek oddany.
Pewnej soboty mama mnie obudziła słowami, że 10 minut temu zostało wystawione ogłoszenie, że niedaleko nas sprzedają za symboliczną cenę koty, jeden z nich to długowłosy, szary chłopczyk. Od razu nam odpisali i powiedzieli, że za godzinę możemy pojechać po kotka. Nie było żadnych zdjęć, więc tak naprawdę jechaliśmy w ciemno, w ogólnie nie wiedząc jak żaden kociak wygląda. Wchodząc do mieszkania przed naszymi oczami ujawniła się gromadka pociesznych maluchów, które się bawiły. Wszystkie były szare, puszyste i wyglądały jak niedźwiadki. Oglądanie malców przerwał nam właśnie Marcel, nasz obecny kot. Zaczął wariować, bawić się. To była chyba miłość od pierwszego wejrzenia, bo od razu zdecydowaliśmy, że tego bierzemy i koniec kropka. Marcel był jednym chłopczykiem, a my chcieliśmy chłopca, więc idealnie się trafiło.
Przez pierwsze trzy dni Marcelek się bał, tęsknił za rodzeństwem, niewiele pił i jadł. Po trzezch dniach - jakby ktoś nam kota podmienił. Zero strachu i w 100% zaklimatyzowany.

Aktualnie jest z nami ponad miesiąc, Marcelek to jeszcze mały kociak, bo ma ponad 4 miesiące. Jest najukochańszym stworzeniem na świecie, nawet nie umiem opisać słowami ile szczęścia wniósł do naszego domu. Zyskałam cudownego przyjaciela, który non stop spędza ze mną czas, towarzyszy mi przy każdej czynności (taa, przy tym kocie to zero prywatności), śpi ze mną i czuwa nad moim snem, towarzyszy w bezsennych nocach, odprowadza do drzwi, bardzo się smuci, kiedy wychodzę z domu i ogromnie się cieszy, kiedy do niego wracam. Wtedy nie odstępuje mnie na krok, przytula się, mizia i trzeba mu poświęcić dużo uwagi. To totalnie rodzinne stworzonko, zawsze musi być z ludźmi. Jest bardzo aktywny, kocha swój drapak i piłeczki. Poprzedni właściciele dali mu na imię Messi, jak ten piłkarz. I wcale się nie dziwie! Ten kot naprawdę umie grać w piłkę, nigdy nie widziałam kota, który dosłownie grałby w piłkę, odbijał ją, turlał, podawał do innych. Do tego nauczył się aportować i przynosić ją z powrotem do ręki jeśli ktoś mu tylko ją rzuca... Kochany!

Marcelek to mój mały model, moje malutkie szczęście, mój mały chłopczyk. Kocham go całym serduszkiem.



piątek, 2 grudnia 2016

Homesick

Nie raz i nie dwa usłyszałam pytanie ``Skoro nie chciałaś mieszkać w Polsce i lubisz Norwegię, to dlaczego za każdym razem, kiedy lecisz do Polski jesteś szczęśliwa i bardzo smutna, kiedy wracasz z powrotem do Oslo?``
Przez to, że czuję totalną tęsknotę za domem...``domem``, zainspirowało mnie to do napisania tej notki.
Przede wszystkim zacznijmy od tego, że ani w Polsce, ani w Norwegii nie czuję się jak w domu i to nie są miejsca, gdzie chciałabym spędzić reszty życia. Norwegia daje mi dużo możliwości rozwoju i samorealizacji, to piękne miejsce o wyjątkowym klimacie, jednak nie czuję się tu w 100% komfortowo i właśnie - nie czuję tego, że to mój dom, do którego absolutnie zawsze chcę wracać.
W Polsce nie pasuje mi więcej rzeczy, między innymi dlatego powstała we mnie decyzja o przeprowadzce za granicę. Mimo, że Polska ma więcej dla mnie negatywów niż Norwegia, to jest jedna rzecz przez którą Polska ZAWSZE będzie przewyższała Norwegię.
Słyszałeś kiedyś o powiedzeniu ``Twój dom jest tam, gdzie twoje serce``?
Kawał mojego serca został w Polsce. Przy moich przyjaciołach, rodzinie i moich zwierzętach, najbardziej chodzi mi o mojego kotka, Filipa. Kawał mojego serca został w mojej ukochanej Warszawie, kocham to miasto i uwielbiam je całym sercem. Byłam w wielu ładniejszych, droższych, odległych miejscach niż Warszawa, ale ten klimat, który w niej panuje i emocje jakie mi towarzyszą, to coś niezwykłego. Nie umiem nawet opisać słowami jak dobrze się tam czuję i jak ciężko mi się nieraz rozstawać z tym miejscem, ludźmi, klimatem, jedzeniem.
Mówiąc ``tęsknię za Polską``nie chodzi mi o Polskę jako kraj, chodzi o moich bliskich, to oni są moją Polską.
Totalny homesick...
Nie rozumiem trochę dlaczego, ale zawsze, kiedy nie jestem przez dłuższy okres w Polsce (np od wakacji do marca) to mam od razu gorszy humor, nic mi się nie chcę i mam dość wszystkiego, co jest związane z Oslo. Wystarczą mi dosłownie kilka dni w Polsce żeby wszystkie chęci mi wróciły. To chyba po prostu tęsknota. Mimo, że w Oslo moje życie jest lepsze, ciekawsze etc, to brakuje mi takich spokojnych chwil w ogrodzie moich dziadków, leżenia z moim kotem pod wiśnią czy chodzenia na super imprezy w Warszawie z moją siostrą i znajomymi.
Czasami jak tęsknota bierze górę, to wszystko mi nie pasuje. Nawet nie mam ochoty jeść, bo mam ochotę na coś z polski, mam dość języka norweskiego, bo dawno nie słyszałam dookoła siebie mojego rodzimego języka, mam dość systemu, zasad i ludzi. Myślę, że to też kwestia kultury w jakiej się wychowałam i mimo, że nie lubię Polaków pod wieloma względami, to czasem miło być wśród ludzi, którzy po prostu wychowywali się w takim samym świecie, systemie, na takich samych zasad. Nie czujesz się w jakimkolwiek stopniu niechciany czy mniej akceptowany, trochę jak bezdomny, którego serce jest rozdarte na dwa części, tylko wiesz, że jesteś u siebie. Możesz przeczytać polską książkę, posłuchać klasycznej, pięknej muzyki nie musząc się martwić, że ktoś jej nie zrozumie i nie doceni jej piękna, nie zrozumie twoich uczuć. Wszystko jest po prostu trochę prostsze, mniej skomplikowane i nie musisz się martwić tak wieloma rzeczami.
Fakt faktem, że ja w Polsce nie mam ``życia``, jeśli mogę się tak wyrazić. Nie mam tam swoich większych spraw, obowiązków czy problemów. To wszystko zostaje w Norwegii, w Oslo. Lecąc do Polski raczej się relaksuje, spędzam czas z ludźmi za którymi tęskniłam, wykorzystuje pieniądze na swoje zachcianki i nie martwię się tym, że następnego dnia muszę iść gdzieś coś załatwić, czy cokolwiek innego. Totalny luz. To jest miejsce, które jest wolne od większych zmartwień. No chyba, że dużym zmartwieniem jest to czy z x miejsca do x miejsca jeździ nocny autobus, czy że nie ma mojej ulubionej czekolady w sklepie, albo mój kot poszedł gdzieś do ogrodu i zaszył się gdzieś, kiedy akurat przyjechałam.

W lutym będę w Polsce i odliczam każdą chwilę do tego momentu. Lecę na bardzo wyjątkową okazję jaką są osiemnaste urodziny mojej przyjaciółki.  Ani Polska, ani Norwegia, to nie jest moje miejsce na świecie i raczej nie chciałabym żyć na stałe ani tam, ani tu, jednak najbardziej związana będę z miejscem, gdzie jest najwięcej moich bliskich. W tym przypadku to Polska, zostawiłam tam zbyt ważnych ludzi dla mnie żebym nie skakała pod sufit ze szczęścia na myśl, że mogę ich zobaczyć. Czasami myśl, że mieszkasz od kogoś ponad 2000km może naprawdę zdołować.

Zostawiam trochę wspomnień z Polski i ukochaną piosenkę, która przypomina o moim mieście.
See you soon!




Mam, tak samo jak ty,
miasto moje, a w nim
najpiękniejszy mój świat,
najpiękniejsze dni,
zostawiłem tam kolorowe sny.

Kiedyś zatrzymam czas
i na skrzydłach jak ptak
będę leciał co sił
tam, gdzie moje sny
i warszawskie kolorowe dni.

Gdybyś ujrzeć chciał 
nadwiślański świt,
już dziś wyruszaj ze mną tam.
Zobaczysz, jak 
przywita pięknie nas
warszawski dzień.